W górach zakochałem się kilka lat temu. Nie wiedziałem, że zranione serce (haha!) zostanie uleczone i zyska nową miłość. Tego konkretnego dnia szliśmy w deszczu. Podzieliliśmy się na dwie grupy i nasza czwórka dziarskich mężczyzn poszła na „żółty szlak”, który (jak teraz wiemy, wcale nie oznacza trudności, ale…) miał być łatwy, a był najtrudniejszym na jakim przyszło nam się wtedy znaleźć. Z uszkodzonym kolanem szedłem za grupą po zamarzniętym lodzie (majówka, ale to były miejsca, gdzie nie docierało słońce). Kilka upadków kolegów z przodu wskazywało, że nasze buty nijak się mają do panujących warunków. Kiedy w końcu pokonaliśmy oblodzoną szczelinę doszliśmy do końca drogi… a tam wysoka drabina. Innej drogi, niż na górę nie ma. Nie lubię wysokości. Bolało mnie kolano. Nie czułem się pewnie. Szukałem najlepszych słów, aby moje tchórzostwo zabrzmiało racjonalnie i rozsądnie. Nim otworzyłem usta pełne mądrych słów, nadeszła jakaś trzyosobowa rodzina. Patrzyłem jak towarzyszący im dzieciak wspinał się po drabinie i wiedziałem, że nie możemy zawrócić. Skoro wchodzi dzieciak, to my się cofniemy? Jakiś czas później, uzgadniając wspólnie przebieg wydarzeń – u wszystkich „moment, gdy dzieciak zaczął wchodzić” zadecydował, że musimy iść. Można, by powiedzieć „Ach ci mężczyźni i ta męska duma”.

Wchodziliśmy po stalowej, błyszczącej drabinie, śliskiej od wody i zimnej od panującego chłodu. Schowałem kijki trekkingowe i wdrapywałem się za znajomymi na górę. W połowie drabiny zdałem sobie sprawę, że adrenalina to najlepszy znieczulacz i ból w kolanie znikł. Chwilę później skończyła się też drabina i znaleźliśmy się na „półce”. Do wyboru były dwie drogi, jaskinią albo drabinami wzdłuż krawędzi wzniesienia. Z jakichś względów uznaliśmy, że spowita w ciemności jaskinia i obłocone łańcuchy są lepszą drogą. Z przejścia jaskinią pamiętam, że było strasznie ślisko, łańcuch wyślizgiwał się z obłoconych zmarzniętych dłoni i było na tyle ciemno, że nie widziałem, gdzie można postawić nogę, by nie ześlizgnąć się daleko w dół, gdzie poszarpane skały spokojnie i w milczeniu czekały, aby się o nie roztrzaskać. No dobra trochę dramatyzuję.
Jaskinia była krótka i wszyscy czterej wdrapaliśmy się na górę cali i zdrowi. Pamiętam uczucie ulgi, gdy stałem na zielonej polance i wpatrywałem się w intensywną zieleń otaczających drzew i przyrody. Pamiętam ten niesamowity kontrast i buzującą we mnie adrenalinę i smak zwycięstwa. Schodząc spotkaliśmy nad strumieniem Rodzinę opłukującą się z błota, w milczeniu, wyraźnie skłóceni. To zdecydowanie nie była droga dla dziecka.
Cała ta historia zakończyła się happy endem i choć akurat tutaj brak latarki był zaletą, to teraz nie trudno mi sobie wyobrazić sytuację, że musiałbym skądś zawrócić z powodu ciemności, a tego bym sobie nie darował. Jako dzieciak uważałem czołówki za „mało cool”, teraz wiem, że jest to jeden z praktyczniejszych sprzętów na wszelkie wyprawy. Elastyczna gumka, regulowany kąt i siła świecenia daje ogromne możliwości osobom, penetrującym najróżniejsze niedostępne, skryte w mroku miejsca. Nieoceniona, gdy potrzeba wolnych rąk np. przy wspinaniu. Jedna bateria AAA daje nam od 8 do 15 h ciągłego światła w zależności od ustawionego trybu mocy. Dodatkowo w lampce znajduje się schowek na zapasową baterię czy inne drobiazgi. Na mojej prywatnej liście latarka czołowa Gerber Bear Grylls zajmuje jedno z pierwszych miejsc sprzętu do kupienia. Jest tam od momentu, gdy niespodziewanie musiałem wracać górskim szlakiem w lesie, w całkowitej ciemności… ale to historia na zupełnie inną opowieść.
Latarka Czołowa Gerber Bear Grylls nadaje się nie tylko na sytuacje ekstremalne. Przyda się na zwykły grill, na mazury - co by nie rozlewać, czy nie wdepnąć w coś, gdy pójdziemy nocą za potrzebą. Przyda się też w najbardziej oczywistej sytuacji, czyli gdy po prostu w domu zabraknie prądu, czy wybije korki. W tego typu gadżetach wyznaję zasadę: żadnej tanizny, która zaraz się rozpadnie. Latarka Czołowa Beara Gryllsa doskonale wpisuję się w tę zasadę. Solidna, przemyślana, stworzona tak by wspomóc nas w nie jednej przygodzie! Polecam - jako bardzo praktyczny prezent dla mężczyzn – będzie służyć wiele lat.
Gadżet w pigułce:
- Doskonała propozycja prezentu dla mężczyzn lubiących podróżować, czy sprzęt survivalowy.
- Producentem jest renomowana marka Gerber.
- Latarka Czołowa powstałą w efekcie współpracy Beara Gryllsa z marką Gerber.
- Niewielki rozmiar i waga.
- Trwałe diody LED.
- Kieszonkowy poradnik survivalowy od Beara Gryllsa.
- Regulacja kąta świecenia.
- Dwa tryby świecenia: 25 lumenów/ 8 lumenów.
- Czas pracy na jednej baterii w zależności od trybu: ok.9h/ 25 lum lub 15h/ 8 lum.
- Praktyczna kieszeń na zapasową baterię.
- Bryzgoszczelna konstrukcja.
- Możliwość regulacji gumy mocującej.
- Zasilanie: 1 bateria AAA (w zestawie).
- Waga: 110 g.
- Zapakowane w kolorowe opakowanie.
Obejrzyj inne przedmioty z kategorii: prezenty dla niego.